coś wiadomego jej jednej, czego nie mógł się domyśleć ów Świda. Wzruszała ją jego przyjaźń dla Romana. Mieszkała w Krakowie i z kolegów męża nie znała prawie nikogo. Świat wojskowy był jej obcy i wrogi, on to porwał i zabrał jej męża. Niech sobie będzie, że to polskie wojsko i polska wojna... Po czterech latach narzeczeństwa i tęsknoty i śmiertelnej obawy... Odcięta przez front, a potem odcięta przez rewolucję, z której cudem uniósł głowę, zaledwie się nareszcie po tylu kolejach spotkali i pobrali; zanim nacieszyła się nim i uwierzyła, że jest jego żoną, nadszedł listopad i przerwał szczęście. Z jakąż okrutną, nieludzką radością oderwał się od niej dla wymarzonej polskiej wojny! Znowu w krwawe pole, a dla niej nowa niedola każdego dnia, każdej godziny. Straszliwe ocknienia nocą, gdy coś nagle potrąci i zbudzi i szepnie; oto w tej chwili, oto już! Czekajże listu, wieści... Bądź rozsądną, bądź żoną żołnierza! Dorywcze spotkania, owe urlopy, spędzane po obcych domach, w jakichś przechodnich pokojach, we wstrętnych hotelach. Należał mu się odpoczynek, miał już w kieszeni kartę podróży, gdy spadła klęska i zatrzymano go w polu, jak wszystkich. Jeszcze jedna kartka ołówkiem — trzy słowa. Dawno już pożegnała go na wieki. Zginął, czy zaginął, czy dostał się do niewoli — wszystko jedno. Wiedziała, że go nigdy nie zobaczy, przenigdy, nawet „tam“ na wysokich niebiosach, w krainie wiary i marnej pociechy. To się w niej uwzięło od pierwszej chwili, gdy się dowiedziała, że został odcięty ze szwadronem od pułku. . Był to jak gdyby jej fundament.
Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/185
Ta strona została przepisana.