Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/250

Ta strona została przepisana.

— Kuba, przecie odpocznij! Przecie lada chwila szlag cię trafi, albo się wściekniesz, do licha.
— Marku, patrzaj pilnie i zapamiętaj sobie. Chłop się zbudził, rozumiesz? Radość na ziemi! Wy, cywilizowani księgosusze, którym się imaginuje, że z dalekiej stolicy rządzicie Polską.,. Hahaha!!
— Wiem, wiem.
— Nic nie wiesz! Radość na polskiej ziemi wolnej, niepodległej.. Kaśka, gdzie lecisz z tą butelką, dawaj ją tutaj...
— To dla pana wójta, do sadu!
— Dobrze, wójt zawsze pierwszy, bośmy go sami wybierali, ale nalewaj, córko. Marek, w imię naszej promiennej przyszłości... Dla uczczenia nieprzebranego szczęścia... Pij... Bohaterze! Ty, coś nas obronił! Bracie rodzony, Śwido!
— Pij, pij, delirjum cię zatłucze — jak Boga kocham...
— Nie zatłucze! My som chłopy! My som zdrowe, jak byki! Jak konie! Jak słonie króla Hannibala, ale republikanie z krwi i kości! Teściu najdroższy, napij się z nami, ojcze żony mej poślubionej, której będę wierrrny do skonania, tak mi Boże dopomóż, amen.
— Na zdrowie, panie dziedzicu i szanowny zięciu!
— Gadałem ci sto razy, mów mi na ty — bo jak cię kocham, gnaty połamię, chocieś stary.
— Więc powiadam tobie, Kubo zięciu, dziewczynę wzięłeś, jak rzepę. Chowałem to, uczyłem to — kto jej zada feler? Który taki!?