Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/307

Ta strona została przepisana.

rował już na cały stół. Z naprzeciwka powstał pan o sarmackiem, nieposzlakowanie dostojnem obliczu i popędzał lokajów. Nalewali kieliszki z szybkością magików.
— Panowie i panie! Mamy szczyt gościć w naszem gronie zasłużonego obywatela i pioniera, wskrzesiciela naszego dostatku narodowego — niech żyje! W przyjacielskiem gronie godzi się nam uczcić jego ofiarę i na całą Polskę podnieść najgorętszy protest, głos oburzenia wszystkich dzielnych i uczciwych ludzi za jego krzywdę, wołającą o pomstę do nieba! Tylko W’ dobie głębokiego upadku moralności państwowej 1 płynących stąd nieporozumień... Tylko w obłędzie etatyzmu, w ślepocie kliki, która dorwała się do rządów... Tylko... A więc dosyć o tem — witamy go murem naszych szczerych polskich serc, zawsze solidarni i wierni aż do śmierci. Niech żyje nasz bohater, Paweł Holc!!!
Wśród wiwatów, wrzasków i tłoku dźwignięto otyłą ofiarę i obnoszono dokoła stołu. Marek wydobył się z pośród zgrai i swobodnie ryczał ze śmiechu. Wszystko mu się tutaj podobało. Nawet straszliwy taniec, który wyprawiał w oczach wszystkich w głównym salonie jakiś oficerek francuski z wygoloną do pasa panią o kopiastej ufryzowanej czuprynie — taniec „kolonjalny“ bamboula. Nawet zapowietrzony i za... gabinet likwidacyjny spółki akcyjnej G. G. I., gdzie pokotem leżeli, chrapiąc lub cierpiąc srogie męki, podróżnicy, którzy już dojechali do swojej Rygi. Nigdy nie widział ludzi podobnego autoramentu i rozglą-