Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/321

Ta strona została przepisana.

panowie kładli mu w uszy nowiny dnia. Pełno ich było codziennie. Rozprawiano gorączkowo, przesiadano się, przysiadano, szeptano, spierano się. Co chwilę wchodził ktoś jeszcze lepiej i coraz lepiej poinformowany i coś prostował, uzupełniał, odwoływał. Panowie tutejsi wiedzieli wszystko z pierwszej ręki, nieomylnie przewidywali naprzód, co się stanie, a czego nie będzie, albowiem o każdej porze dnia i nocy mieli dostęp za kulisy wydarzeń. Dzięki położeniu w sercu stolicy do Lourse’a najprędzej docierały wieści z M. S. Zetu, które było o dwa kroki, z Prezydjum R. M., które stało naprzeciwko, przez ulicę, i ze Sztabu, do którego można było sięgnąć ręką.
Zresztą w godzinach urzędowych mnóstwo dostojników okolicznych wykradało się tu na wagary.
— Łabanowicz się waha.
— Szulski był wczoraj u Naczelnika Państwa.
— To fakt, od pierwszej do trzeciej w nocy!
— A więc gabinet się nie utrzyma.
— Jeżeli dociągnie do środy, to się utrzyma.
— A bo co?
— We środę Łabanowicz ma dać ostateczną odpowiedź.
— Ależ nie, — w Prezydjum dopiero co mi mówili, że zamierza zwlec do piątku.
— To nieostrożność, bo tymczasem zdąży przyjechać Fantynicz.
— No, jeżeli tak, to znowu nic nie wiemy.
— Ależ panowie, cała gra polega, na...
— Wiemy! Wówczas grupa „Koło“ i „Klub sze-