Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/322

Ta strona została przepisana.

ściu“ na mocy tajnego paktu forsują Szpłlewskiego, lewica ma nie przeszkadzać, z żydami toczą się układy.
— Co u djabła za Szpilewski?
— Nikt go nie zna. Podobno z Krakowa, czy skądś. Szpilewski i tyle.
— Któż w takim razie weźmie Skarb?
Na głębsze syntezy puszczał się zażyły domownik Nusyma, młody adwokat, który faktorował mu w podrzędnych tranzakcjach i z tego żył niezłe, ale główną pasją jego była polityka, a celem życia mandat poselski. Chaos pierwszych wyborów pochłonął cały jego mająteczek. Ubezpieczył się aż w trzech kombinacjach wyborczych na mocy cichych paktów, wszędzie płacił i z paktami w ręku czekał spokojnie, aż wszyscy go nabrali. Zdruzgotany moralnie, szybko przyszedł do siebie i dalej pracował jak wół, jak Syzyf, na straszliwej roli polityki dnia. Wszystko wiedział, wszędzie był na czas a nawet znacznie wcześniej. Pół dnia trawił w Sejmie (nazywano go tam posłem bez teki), znajomości posiadał olbrzymie i z każdym był dobrze, nawet z tymi co go zdradzili i obrabowali, gdyż jak mawiał, „w polityce niema urazy“. Lawirował między prawicą a lewicą w mętnym środku, gdzie roiło się od najdalej idących kombinacyj. Kręcił się jak w chorobie świętego Wita, latał jak kot z pęcherzem i lazł w oczy każdemu do tego stopnia, że raz nawet pewien dzienniczek bąknął jego nazwisko w pewnej zawiłej, przelotnej kombinacji gabinetowej jako kandydata na ministra aprowizacji. Na tymczasem było to szczytem jego karjery politycznej. Nu-