— Nie u nas szukaj pan nowej Polski. Ona się jeszcze nie wypowiedziała, ale wypłynie z głębin życia od masy. Władcą Polski jest chłop i robotnik.
— Jeżeli nowy sejm nie strząchnie ze siebie terroru ciemnoty, jeżeli nie pozbędziemy się z ław poselskich wszystkich co do jednego chłopów analfabetów to djabli nas wezmą razem z całą Polską.
— Nasz sejm? Wszędzie w Europie to samo. Parlamentaryzm się przeżył.
Wreszcie Marek zaklął i porzucił metodę badań nad polską rzeczywistością. Gdy po raz ostatni był w sejmie, panował tam zgiełk, gwałt, suwereni tłumem wylewali się z sali posiedzeń i rozpełzali się po klubach dla tajemnych narad, w restauracji całe stoły kłóciły się ze sobą. Posłowie, jedząc naprędce, wytrząsali sobie pod nosem widelcami, jak gdyby sobie chcieli nawzajem powykłuwać oczy. Pod filarami kuluarów w półcieniu latali wielkiemi krokami jacyś zrozpaczeni samotnicy o błędnych oczach, poseł Chrabąszcz, który zawsze chciał zgody i żeby wszystkim było dobrze, siedział na ławie pod oknem i płakał. Demonicznie szeptano po kątach, szarpano na obie strony wahających się kolegów i urywano im rękawy. Nad wszystkiem panował nieprzerwany, nieznośny, świdrujący w głębi mózgu terkot dzwonka marszałkowskiego, który przenikał gmach sejmowy od strychu do piwnic. Nikt go nie słuchał, nikt go nie słyszał. Dzwonek zawziął się, zawściekł się, grzmiał, jęczał, wył i wygnał wreszcie Marka z nawiedzonego domu. Długo huczał mu jeszcze w głowie jego przenikliwy głos, a przyszły
Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/326
Ta strona została przepisana.