Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/363

Ta strona została przepisana.

lać w wysokocenne waluty, dolary i funty przy pomocy bolszewickich „Nepmanów“ i „Sowburów“, jasnowidząca czerezwyczajka chwyta go w swoje kleszcze. Budzi się na chwilę przed rozstrzelaniem. Skarby sybirskie przewijały się przez jego sny, dając podnietę do coraz nowych wybuchów twórczości. Szczególniej ujęło go widziadło kapitana Alikowa, które objawiło mu się wyjątkowo wyraźnie i dręczyło, nastręczając się uparcie jako efekt końcowy, zamykający opowieść. Kapitan umiera, przy jego wezgłowiu siedzą posągowa hrabina i plugawy graf Pieremietjew, wstrętnie zapłakany stary komedjant. On sam wraz z Murą błąkają się o tej porze w okolicach aż Niżnie-Udińska, w dzikich lasach górskich i umierają z głodu tuż obok swojego skarbu. Kapitan szeroko otwiera ciemne, złe oczy, wpatruje się w ukochaną hrabinę, w grafa, który opiekował się nim w chorobie jak rodzony ojciec, sięga przedśmiertnem jasnowidzącem okiem aż do Niźnie-Udińskich lasów i zaczyna się śmiać potwornie i okropnie, Śmieje się, rzęzi. Dusi się i kona, kona 1 wciąż się śmieje. Zastyga z wytrzeszczonemi zębami, z szyderstwem w trupiej twarzy, śmieje się jeszcze po śmierci. Albowiem wszystko był zełgał z wyrachowania na pomoc i opiekę w ciężkiej nędzy i chorobie, i z nieprzejednanej nienawiści do wszystkiego, co go ma przeżyć na tym świecie.
Zakończywszy swoją powieść o skarbach, Marek doznał wielkiej ulgi. Ciężka sprawa decyzji wisiała nad nim, już upłynął ostatni dzień do namysłu, ale on nie trapił się bynajmniej, jak gdyby i pani Chosłow-