przekreślić podróż luksusową, to przez to samo niema już żadnej nadziei. Absurd! Nagle nawskroś przeszedł go strach przed bólem. Wracał, przeklęty. Już majaczyło na murze jej spojrzenie...
— Mój drogi, kochany...
Jak najlepszy aktor rozpłynął się w czułościach. Uciekał przed czemś, ratował się, jak mógł. Skąd się w nim wzięło tyle ciepła, serdeczności? Gadał, gadał, wreszcie pochylił się nad kędzierzawym łbem Nusyma i pocałował go w czoło po raz pierwszy w życiu. Efekt był nadspodziewany. Nusym rozszlochał się głośno, zabawnie, z jakiemś orjentalnem zawodzeniem. Zawstydzony, usiłował się śmiać z zapłakanemi oczami, wreszcie zagadał, jakby się upust w nim otworzył. Od samego początku, ale szybko, w nerwowym pośpiechu, przeskakując i wracając, opowiadał swoją historję. Na palcach liczył swoje kardynalne błędy; teraz już dokładnie wiedział, dlaczego musiało się skończyć tak właśnie, a nie inaczej. Jak prawdziwy Polak, był doskonale mądry po szkodzie. Z niejaką nawet niemal lubością zapuszczał się w przenikliwą i bezwzględną analizę samego siebie. Przy tej tragicznej sposobności odkrył nowe, własne teorje w zawiłych procesach gospodarczo — handlowobankowo-spekulacyjno-czarnogiełdziarskich na tle z dnia na dzień zmieniających się konjunktur burzliwej epoki. Powojenny chaos gospodarczy, światowy i specyficzny chaos polski sprawiają, że działacz w Polsce, nawet najtęższy, rychło i bez zawodu ulega psychozie, staje się graczem. Każdy i wszyscy ryzykują, przegrywają i odgrywają się, podglądają
Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/381
Ta strona została przepisana.