Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

— Tylko idjota może się obkuwać w takich czasach.
— W jakich?
— Tylko ślepy nie widzi, w jakich...
Nieraz o tem gadali, Marek uważał go za manjaka.
W końcu listopada na rocznicę śmierci Wyspiańskiego wznowiono „Wesele“. Marek poszedł, bo jakże było nie pójść, ale źle uprzedzony do przedstawienia, nasłuchawszy się od małego dziecka zachwytów, a w ósmej klasie wyczerpującego wykładu i komentarzy do każdego słowa przez nudziarza i pedanta pana profesora Knopfa, którego dla nochala i zwisającego podgardla zwano pelikanem. Zrobiły swoje i wypracowania, mozolnie i gorączkowo pitraszone nocami w przeddzień ostatniego terminu, ściągane z różnych artykułów literackich i od Nuchyma Skurnika. „Język Wyspiańskiego“, „Idea Złotego Rogu“, „Lud polski w Weselu“. No — zobaczymy.
Ujrzał to, o czem nie miał ani pomyślenia, ani pojęcia. Nie znał Wesela, nic o niem jeszcze nie wiedział. Chłonął żyjące obrazy, opętany muzyką słowa, urzeczony przez sprawę najgłębiej tajemną.
Jak kwiat mistyczny, rozwierała się przed nim i potężniała, rosnąc w oczach. Za każdym obrazem wzmagało się widzenie rzeczy niedostrzegalnych, niepoznawalnych. Coraz nowe i nowe odsłaniały się tajniki spraw codziennych i ludzi powszednich, takich jak wszyscy, jak każdy — jak on sam. Wszędzie siebie poznawał. Wpleciony w misterjum, roztapiał się i za-