Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/66

Ta strona została przepisana.

i natychmiast, gdy go zakopią, zapomnieć. I urok nocnych podchodzen i jazdy po bezdrożach przez lasy i bagna, na było-nie-było, między nieprzyjaciela za Beliną, po warjacku. Poznał spokój absolutnego niemyślenia, i rozkosz kawalerskiej odwagi — brawury, i strach, podnoszący włosy na głowie, gdy się leży i wrasta w matkę ziemię pod karabinem maszynowym. Nauczył się nie spać po trzy noce zrzędu i głodować, umiał zeżreć odrazu, na zapas, bochenek czarnego Chleba. Zapomniał o sobie, o domu i o wszystkiem. Wojna stała się rzeczą powszednią, ani miłą, ani niemiłą — poprostu była i żadną miarą nie mogło być inaczej, bodaj na zawsze, przez całe życie i już. Czas przystanął i na coś czekał, dnie przemijały niepostrzeżenie. Między Stochodem i Styrem, na pozycji pod Koszyszczami, na zimowych kwaterach w Borowiczach, w okopach pod Kostiuchnówką, w pieszej psiej służbie. Aż odwróciła się łatwa fortuna i Brusiłow przerwał się przez Łuck w samo jądro zwycięskiej c, k. armji, wygodnie rozłożonej na zeszłorocznych laurach. Nadszedł dzień, kiedy i Brygada musiała brać nogi za pas i ruszać na Stochód za generalnym „rückzugiem“. Dywizjon z radością dorwał się do koni i szedł w tylnych strażach lasami, przez bagniste strugi i piachy. Pod Trojanówką, kędy ściągały rozproszone baony, dopadli dragoni z zasadzki drugiego szwadronu w ciasnem miejscu, w lesie, na zrujnowanym przez przemarsze „prügelweg’u“. Ostrzelali, nabili koni. Obskoczyły ułanów papachy i piki i „ura“ wrzaski.
— Poddaj się!