Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/72

Ta strona została przepisana.

w okropnościach moskiewskich. Dla niego całe wasze serce... Pamiętaj o nim zawsze, Kubo, jak rodzony ojciec. Nie potrafi on dbać o siebie, ani zechce. Postrzeleniec i narwany, ale w nim jest skarb ukryty. Wszyscy pamiętajcie, żeby jego serce zawzięte, żeby jego tajemne chcenie i zapalczywość nie przepadły na marne, jak bywa po ludziach. Wspomagajcie go zawsze i dbajcie jak o małe dziecko. Kto wie, co z niego wyrośnie? Może... Dużo on może potrafić. Ale pamiętaj, Kubo, starszy synu — on nigdy nie zarobi na siebie.
Umarł stary Świda i spoczywa pod lipą na cmentarzu parafjalnym w Kąkolownicy. Jego ostatnie dnie pełne były jakowychś odkryć i postanowień, jak gdyby dopiero teraz połapał się w sobie, opamiętał i miał rozpocząć nowe, lepsze życie. Jego ostatnie słowa były o zagubionym synu. Ocknął się na chwilę już przy gromnicy, gdy na kolanach odmawiali nad nim litanję za konających swoi i domownicy, i służba. Przytomnie rozejrzał się dookoła po wszystkich. Zapytał:
— Marek nie wrócił?
— Jeszcze... nie — wyjąkała rozszlochana stara żona.
— Jak tylko wróci... budzić mnie zaraz!
Zamknął powieki, usnął, umarł.
Janka dojeżdżała zrzadka do Warszawy po nowiny. Wciąż jeszcze czyniła starania, by zdobyć wieści o bracie. Poznała wielu jego kolegów i chlubiła się tem, że oni właśnie pierwsi stanęli w Wilnie. Cho-