Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/81

Ta strona została przepisana.

że zna ich oddawna ze snu, który teraz dopiero się przypomniał. Uczuł się w ich władzy. Jak niewolnik, jako ślepe narzędzie będzie im służył w niewiadomych straszliwych sprawach. Dowiedział się, że nigdy nie ujrzy Polski ani domu. Tajna sekta dusicieli! Oto oni, o których zaczytywał się ongiś w tłumaczonej z angielskiego roztrzępionej książce, pachnącej stęchlizną, znalezionej na strychu.
Ci sami, których widma jeszcze raz objawiły mu się w Krakowie, w kinie „Zachęta“, w wieszczych obrazach „Dusiciele z Ghazipur“. Nikt nie ujdzie przed swoim losem. Naokoło w tłumie ani jednej białej twarzy! Wśród zgiełku ani jednego dźwięku ludzkiej mowy! Dusiciele odbierali mu duszę, mącili mu w myślach, a gdy chciał wydostać się z pomiędzy nich, przygważdżali go do miejsca okrutnemi oczami. Nagle roześmiał się. Czar zgasł. Znienacka wszystko stało się nadzwyczaj śmieszne. Śmiał się ze swej przygody z kapitanem, z czarnych fakirów, ze swego przywidzenia. I okręt, ze wszystkiem, co na nim było, i morze, i on sam było to jedno wielkie widowisko, ciekawe i zabawne, ale do niczego nie obowiązujące. Wszystko jedno, co z tego miało wyniknąć, nawet lepiej nic naprzód nie wiedzieć, ciekawiej będzie patrzeć i czekać. Odeszła niedawna gorączka powrotu. Polska i Jordanowice stały się samą tylko przeszłością. Należały do dawnego świata, gdzie była wojna, niewola, Rosja, rewolucja, bolszewicy. Sybir, Mongolja, Mandżurja... Nareszcie oderwał się od tego na zawsze. Tem samem odciął się od Polski, która była wszak