Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/10

Ta strona została przepisana.

— Zna się na rzeczy. A przytym jest to bądź co bądź chlubą dla partii, że taki uczony...
— Prawdziwy uczony...
— Znany bardzo szeroko...
— Wszędzie znany...

Zrzadka, co jakie dwa tygodnie, do domku na przedmieściu wchodziła ubogo ubrana panienka. Ponieważ chemik o tych wizytach bywał zawczasu uprzedzany, przeto wkładał kołnierzyk, czesał się i zarzucał roztrzęsione łóżko dziurawą derką, przewietrzał mieszkanie, wymiatał niedopałki papierosów, porozrzucane na podłodze, zamykał szczelnie drzwi od pracowni i czekał niecierpliwie.
Powitanie było zawsze serdeczne. Chemik kłaniał się niezgrabnie i uśmiechał się dziko, jak obłąkany, szczerząc dziurawe zęby, a panienka podnosiła nań duże, smutne oczy, w które zdziczały samotnik nigdy nie śmiał spojrzeć, chyba ukradkiem.
— Cóż tam słychać na świecie, bo ja tu taki odcięty?...
Właściwie nie obchodziło go nic tak dalece ze świata, gdy przez całe życie był również od wszystkiego odcięty, ale należało o czymś mówić, należało jakkolwiek rozpocząć.
Rozmowy z „Kamą“ były dla chemika rozkoszą niewysłowioną, jej głos, niezależnie od tego, co mówiła, wprowadzał w nieopisane wibracje cząsteczki, składające materję jego mózgu i bodaj że serca. Odludek, dla którego do niedawna wszystko było obce poza ciasną sferą pewnych związków