Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/101

Ta strona została przepisana.

mała pocisk zwyczajnie w głowach łóżka pod siennikiem. Trudno to wyjaśnić, dlaczego zgodziła się ona przyjąć rzecz tak niebezpieczną. Dość, że wzięła i była z tego dumną. Tak dumną, że musiała pochwalić się tym przed sąsiadkami z lewej i z prawej strony. Nowina, szeptana po nocach, szła od baby do baby, przedostała się na oddział męski, a raczej dziadowski. Wiedziała o niej służba, kucharki — wszyscy. Ale tajemnica pozostała tajemnicą i nie wyszła poza obrąb przytułku. Nie było tam uświadomionych rewolucjonistów, jeno bezzębne, zidjociałe dziadygi i rozsypujące się baby, ale za owych czasów pyłki rewolucji unosiły się w powietrzu i trafiały za wiatrem tam, gdzie ich nie posiał, zarażając ludzi najnieposzlakowańszych. Epidemja ta trwała zresztą niedługo.
Cywikowa nie była socjalistką. Zbyt ją sterały nędze życia, żeby mogła uwierzyć, że biedę i krzywdę można usunąć kiedyś z tego świata. Socjalizm, który Stasiek zaczął codzień po trosze przynosić z fabryki do domu, martwił ją tylko, bo za to brali do więzienia. Ale synowi w niczym nie przeszkadzała, a jak było trzeba, to i pomagała. Dopiero podczas rewolucji, kiedy po jakimś strajku Stasiek dostał dużą podwyżkę, kiedy cały lud łódzki zaczął podnosić głowę i poznawać własną siłę rzeczywiście uwierzyła synowi.

Ale tęskniła do swoich trzech lat przedziwnego szczęścia.
To szczęście zaczęło się pewnej soboty, kiedy