Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/104

Ta strona została przepisana.

tworzywo, ożyły ciemne głębie i zaczęły wyrzucać na powierzchnię życia niespodziewane wypadki, dziwne zdarzenia, wielkie czyny i wielkie zbrodnie.
Dzień po dniu przynosił coraz to nowe nadzwyczajności, coraz to przedziwniej odmieniała się postać yżcia zbiorowego i postać duszy ludzkiej. Dziwił się sam w sobie robotnik, dziwił mu się wróg i dziwiły się partie, które niby kierowały tym wszystkim. W biały dzień na jawie zdarzały się wypadki niepodobne do wiary. Nazajutrz godził się z niemi świat, przetrawiał je, zapominał o nich i szedł dalej. Wydawało się wszystko możebnym i wszystko potrzebnym. Wniebogłosy lamentował stary świat, bali się ci, co byli mocni, ośmielili się ci, co nigdy nic nie śmieli. Poszło wszystko nawywrot, ginął ład, porządek, podeptane były prawo, obyczaj, powaga. Jedni mówili, że to koniec świata, inni, że dopiero początek. Nikt nic nie rozumiał, każdy czekał jutra. Nie wiedzieli co pisać publicyści, nie wiedzieli do czego się gotować wodzowie narodu.
Było dobrze, bo rząd tracił powagę i siłę, było źle — bo zbyt podnosiła głowę hołota. Było dobrze, bo musi się stać jakaś odmiana, było ile — bo ta odmiana mogła pójść za daleko. Dobre były demonstracje robotnicze, dobre były odezwy przeciwrządowe, dobre były zamachy — złe były strajki, drożyzna, upadek przemysłu i handlu.
Dobrze robili socjaliści, szarpiąc rząd, złe było, że rząd nie wzywa czynników miarodajnych do