Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Stasiek chodził na demonstracje, ale wracał. Strajkował, wywoził na taczkach majstrów, buntował kolegów, ale nie wyrzucali go za to z fabryki. Dostał od partji rewolwer, który stara przechowywała w jakiejś skrytce. Pewnej niedzieli, zobaczywszy kupę ludzi, zgromadzonych na podwórzu, wyszła zobaczyć, co się stało. Wszyscy słuchali jakiegoś mówcy, który coś krzyczał z wysokości. Kiedy poznała syna, duma matczyna po raz pierwszy uderzyła ją mocno w samo serce. To Stasiek, jej syn, przemawia tak uczenie i wzruszająco, a taki wielki tłum ludzi słucha go z uwagą. Jej własny, rodzony syn, którego cudem i trudem całego życia wyżywiła i wychowała. W owej chwili zrozumiała stara wiele, choć jeszcze nie wszystko, i nie miał odtąd Stasiek lepszej pomocnicy nad matkę w tych swoich sprawach.
Co chciał, to z nią ten Stasiek wyrabiał. Słuchała go, jak gdyby mu była nie matką, jeno partyjną „pomagierką“, jak swojego czasu nazywano takie popychadła. A kiedy się zbuntowała, już było właśnie za późno... Było to pewnego zwyczajnego dnia...

Tego dnia po obiedzie kazał jej Stasiek przynieść do domu „to, co wie“. Poszła, uwinęła się wnet i wróciła.
— Cóż ty się, dziecko, w nowe ubranie odziałeś?
— Idę w takie miejsce, gdzie trza wyglądać po ludzku.