Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Niechże matka ma rozum! Muszę iść — ludzie tam na mnie czekają!
Śmierć tam na ciebie czeka. Oj, już ja ciebie nie obaczę!
— Każdego dnia na mnie śmierć czekała i żyję. Łatwo teraz o śmierć w mieście Łodzi, a żyję.
I dziś będę żył. Też komedje...
Stara uklękła przed synem i, nie puszczając go z objęć, zaniosła się od płaczu. Trzęsło nią, aż się chłopak chwiał na nogach.
— Dajże, matka, spokój, do wszystkich djabłów! Wywrócisz mnie i jeszcze nas oboje rozerwie. Dajcie mi wyjąć tę sztukę, postawię ją na stole i pogadamy, ale ino najdłużej pięć minut. Jak te pięć minut przejdzie, to się wezmę, wyrwę i pójdę, żebym tam miał po matce nawet podeptać. Tu żadnych żartów niema!
Uwolnił się od matki, wydobył puszkę z futerału, który miał zawieszony na rzemyku pod paltem, i postawił ją na stole.
— Teraz gadajmy, byle prędzej. Czego matka odem nie chce!
Stara spojrzała na syna takim wzrokiem, że Staśka odpadła cała srogość. To też dla opanowania się, nasrożył się jeszcze bardziej. Zaczął na starą krzyczeć, co się między niemi prawie nie zdarzało.
— Też skaranie boskie! To matka tego nie rozumie, co to jest rewolucja? Czemu to ja nie mam pójść? Czemu to za mnie ma iść kto inszy? Niech matka sama pomyśli, jakie to głupstwo?