Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/110

Ta strona została przepisana.

tam, gdzie mają nasi uciekać juz po wszystkim...
— Ej, nie łżyj, oj dziecko moje, nie kpij sobie ze starej matki. Po oczach twoich widzę, co myślisz. Nie wrócisz ty, nie... A co będzie ze mną?
— Partja o matce nie zapomni... Co ma być, to będzie. Może wróce, może nie wrócę. Żegnaj, matka. No! Co tu wiele gadać?.. Co tam! Tylu już wyginęło, to czemużbym i ja nie miał?. A może wrócę. Co tam...
Ściskał matkę, a ona jego z całej siły.
— Dobrze, synku, dobrze, Stasiek! Jednego ja ci, głupia, nie powiedziała, co trza było rzec odrazu: dawaj to mnie i tylko mnie na samo miejsce doprowadź, pokaż tylko palcem i zaraz uciekaj, a ja zaraz cisnę, w kogo będzie trzeba. Ja potrafię! Na mnie starą żaden szpicel nie spojrzy! Starych trza na taką robotę wyprawiać. Niech starzy ciskają, a młodych przecie szkoda! Dla tej partji ich szkoda! Dobrze mówię, każdy mi przyzna! Co, Stasiek?
Tu zrobiło się starej słabo, zaszumiało jej w uszach i zwisła na ręku u syna. Stasiek zadźwigał ją na łóżko, pocałował ją w rękę, spojrzał na nią i zabrał ze stołu puszkę. Na progu jeszcze przystanął, popatrzał i poszedł.
Na dole zastukał do stancji jednej znajomej, wsadził głowę we drzwi i powiedział:
Niechnoby pani wpadła na ten moment do matki. Coś ją zemdliło. Ja mam strasznie pilny interes partyjny, ani chwili czekać nie mogą, Moja