Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/113

Ta strona została przepisana.

i tak dalej wdarł się brutalnie do jego spraw najtajniejszych i stanął ze swojemi dobremi chęciami między nim a czymś najważniejszym, niewysłowionym, co odsłoniło już przed nim część swego straszliwego oblicza. Popsuto mu wszystko i na zawsze. Było mu źle.
Gdyby teraz otworzono przed nim jego celę i powiedziano mu: wracaj — niech będzie, jak było, niech będzie, co miało być — cofnąłby się ze wstrętem. A gdy się odwrócił ku wolności, ku tyciu, nie wiedział, co z tym począć. Ani tu, ani tam. Stał, jak gdyby na progu.
Już w kilka dni po uwolnieniu urwała się pierwsza, wmówiona radość, a zaczęły się napady myśli absolutnie niezrozumiałych. To się jeszcze nazywało — zdenerwowaniem. Dawali mu proszki, kazali mu jechać za granicę na odpoczynek i dla bezpieczeństwa. Proszki brał, ale za nic nie chciał wyjechać. Powoli spostrzegał, że z więzienia zabrał ze sobą pewien ustalony tok myślenia, pewien nałóg duchowy, który w tyciu zatruwał mu wszystko, choć tam w zamknięciu i w oczekiwaniu wiadomego rozwiązania był zupełnie na swoim miejscu.
Wstydził się swoich utrapień i trzymał je w głębokiej tajemnicy. Nie rozumiał sam siebie. Nie wiedział wyraźnie, o co mu chodzi. Chciał żyć, a nie mógł. Do czegoś tęsknił. Na coś czekał, a nie widział tego nigdzie na świecie. Odmieniła mu się i cała rzeczywistość. Dziwiły go najzwyklejsze zjawiska. We wszystkiem ziewała jakaś nuda.