Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/118

Ta strona została przepisana.

ta. Że będzie robił to, co wszyscy, a będzie czuł, jak nikt z tych, co żyją. Że codzień będzie kłamał jak niewolnik, że będzie się co rano budził z zapytaniem: po co mi ten dzień? — a zasypiając, będzie marzył, żeby się nie obudzić. Będzie mówił, będzie słuchał, będzie patrzył, ruszał się — jak bezduszna, nakręcona maszyna. A jednak, kiedy zachoruje, będzie się leczył i patrzył pilnie w oczy lekarzy.
Głupio.
Zwolna, łagodnie zniżała się przed nim rozkopana ściana, która przez długi czas zakrywała mu świat. Znienacka roztworzyła się szeroko, nizko w dole leżąca dolina. Z wysokiego nasypu zagarnął oczami obraz niespodziany.
Jak wizja, zawieszona gdzieś w marzeniu, było wszystko cudne, zdumiewające, Podniosła się ziemia ku niebu i zeszły ku niej rozpłomienione obłoki. Nie miał końca niezmierny świat. Przesłały istnieć wszelkie granice i uwierzyły oczy w prawdziwy obraz ziemi, pełen myśli tajemniczej.
W tej godzinie wypowiadało się jakieś wielkie słowo, którego nie zdoła ogarnąć człowiek. Jak głos Boga w dniach stworzenia, zawisło, ono nad ziemią niepojęte, budzące wszelkie życie i władające przeznaczeniem człowieka. Czuła dusza swój rodzony związek ze wszystkim, co żyje i tonęła z rozkoszą w niepojętym macierzystym żywiole. Zatraciła swoje imię, przestała istnieć, a wszędzie, widziała siebie. W purpurowym obłoku, w złotym obłoku, w srebrzystej wodzie rosy, w bia-