który nie stawiał nikomu stopnia wyższego nad dwóję i który ze zbytku uczoności powiesił si na klamce. O pannie Anuli, w której kochał się jeden, i o cudnej pannie Kazi, za którą szalał drugi. Co też się dzieje z temi dziewczętami, bez których żyć nie mogli, a które teraz hodują „cudze“ dzieci.
O wielogodzinnych, gromadnych kąpielach na owych Rurach, gdzie łapało się również raki, obkuwało się na egzaminy i gdzie w rozpaczach miłosnych miało się topić pewnego roku, w miesiącu czerwcu, w klasie piątej — za wzajemną umową przyjacielską w tej jednakowej niedoli. Gdyż ani Anula, ani Kazia...
Niechże wszyscy djabli wezmą, jakie to głupie...
Tę samą prostą myśl przetrawiał w swoim kącie i kolega Szabłowski, zwany ongi w sztubie „Szablonem“. Trapili się obadwaj. Każdy z nich wiedział, co drugi myśli, odwracali od siebie oczy i w najidjotyczniejszy sposób udawali, że się nie poznają. Na dobitkę wagon był puściuteńki. Tak sobie jechali.
Wreszcie Marek nie mógł wytrzymać i postanowił patrzeć przez okno aż do nieskończoności. Wychylił się i spotkał się ze spojrzeniem kolegi, który oddawna wpadł na ten sam pomysł i wyglądał równie! swoim oknem.
Roześmieli się obadwaj.
— Z czego ty się śmiejesz, stary idjoto?
— Z tego, co i ty. Głupio...
— Wiele jest głupstwa na świecie. Pogadajmy...
— Kiedyżeśmy sie to widzieli?
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/123
Ta strona została przepisana.