Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/127

Ta strona została przepisana.

— A wy macie nas za narodowców, którzy socjalizmu używają tylko na przynętę, a między sobą się z tego śmieją...
— Dajmy pokój!
Mówię ci, Szablon, te w tem jest jakaś straszna obłuda, komedja umówiona. Zaciekli się ludzie, żeby ją grać i grają — sżię wszyscy djabli śmieją...
— Tak, jest dużo śmiesznostek, ale w gruncie... życie nas wytworzyło i te nasze chryje.
— Nienawidzę takiego stawiania kwestji! Człowiek świadomy opanowuje życie, kieruje nim...
— O, do pewnego stopnia, w nieznacznej mierze. Warunki stanowią o wszystkim. Praw, jakie chcesz kazania, dowiedź wszystkim, że się mylą — a zgody nie będzie, jeżeli być nie może.
— Ja nie chcę żadnej zgody! Niech się strony drą, niech się zabijają, ale niech nie grają komedii. Niech nie udają, że się nawzajem mają za szubrawców, za złodziei, za szachrajów...
— No, przesada...
— Taki jest ton naszych polemik po pismach, po wiecach, na każdym miejscu i każdej porze. To jest jakiś umówiony, haniebny styl. Dlaczego ludzie w to wierzą? Dlaczego się nie otrząsną, jak z robactwa? Ja osobiście nie wierzę, że wy jesteście łajdaki. A ty — o nas?
— Głupie pytanie! Oczywiście, że nie.
— Ale ten wasz robociarz w Łodzi, który zastrzelił naszego delegata strajkowego, uwierzył. Uwierzył i miał prawo zabić. To był pierwotny, dziko-uczciwy człowiek.