Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/132

Ta strona została przepisana.

praw burzących. Dalejże!... Co tu po tobie zostanie? Tylko nieszczęście. Wyrabiacie to samo po miastach z proletarjatem. To jeszcze można ogarnąć. Ja z tym walczę, jak z wrogiem — ale tam jest żywy teren, rozbudzony żywioł, masy, znające swoje prawo — tam wolno próbować, tam można się jeszcze mylić... Ale to kolosalne zaślepienie, ta masowa histerja, która chce zarazić wszystkich i wszystko aż po ten zapadły kąt... Nie — tego nikt rozumem nie ogarnie...
— Mój rozum się tak nie rozczula. Ja wszędzie mam prawo dotrzeć. Mój socjalizm i moja rewolucja nie kończą się na rogatkach miejskich. Ja nie szanuję tej chłopskiej dziewiczości — ani tych tam żelaznych praw... Niejedno prawo ugięło się jut w ogniu zbiorowej woli... Krew, krew... Od kiedy to lud zarzeka się prawa do krwi? Przewrót w sprawach ludzkich bez rozlewu krwi?...
— Nie. Ja nie z sentymentu. Znam ja twarde i nieludzkie konieczności... Muszą być okropności i katastrofy. Niech się leje krew! Ale zimny rozum musi kierować i tym: wszystko ma swój czas! A teraz nam krwi ludowej wylewać niewolno! Niewolno, bo nie warto!
— Jakiż to jest ten nasz czas?
— Czekać, wytrwać, rozbudzać, pogłębiać świadomość, wyzyskiwać to, co można i wywołać przeogromny masowy ruch...
— ... Kiedyś... kiedyś Takie jest twoje zdanie. Taka jest twoja wiara...