Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/134

Ta strona została przepisana.

im się, że lada chwila znowu wybuchną śmiechem i wszystko się ostatecznie wyjaśni. To znowu brała ich niecierpliwość: po jakiego djabła się dręczyć? Udawać głupiego i truć się potym wspomnieniami swojej głupoty...
To u jednego to u drugiego w ukradkowych spojrzeniach błyskała już nienawiść. Przychodziło opamiętanie i bezradna myśl: trzeba coś z tym zrobić...
Wreszcie kolega Szabłowski przemówił:
— Nie spotkałeś też czasem w ostatnich latach której z tych naszych okrutnych, cudnych, dawnych panien? Co też się z niemi dzieje?
Marek spojrzał mu prosto w oczy i, nie odrywając wzroku, po chwili odpowiedział:
— Powiedz szczerze, jak myślisz, czy nie byłoby to hańbą dla proletarjatu, gdyby w ciągu całej rewolucji nie rozległ się ani jeden nasz wystrzał? Gdyby nie padł ani jeden wraży trup za tylu naszych poległych?
— Zapewne, że toby było już nazbyt osobliwie, ale uspokój się: lud samorzutnie wydałby ze siebie mścicieli. Obeszłoby się bez tych waszych specjalistów. A jeżeli idzie o prawdziwą, twórczą, zdobywczą wojnę, to cóż znaczy garść waszych?
— Wiara w żywioł, Dlaczegóż nie w starą, wypróbowaną opatrzność boską? Żywioł — to stojąca w pleśni woda, albo bezrozumny, wściekły wicher, obalający wszystko po drodze... Żywioł! Siedź przez całe wieki nad zgniłą wodą i czekaj! Daj się porwać wichrowi, jak liść! Ja wierzę