Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/141

Ta strona została przepisana.

Jużeśmy was odżałowali. Ano, widać, nie była, prawda. Bogu dziękować.
— Było trochę prawdy. Wydostałem się jakoś. Co tu u was słychać?
— Cicho. Jeszcze naród ze zimy nie odmarzł. Chodzilim koło strajku na zwiesnę, ale bibuła, odezwy nie przyszły w czas. Pan z Mogilna, pan z Koźlego i dzierżawca ze Szlamowców sami postąpili, ale w hrabskich dobrach zapowiedzieli we wszystkich folwarkach, że — jak tylko co — won ze służby. Agituje się, żeby we żniwa. To jest czas najlepszy.
— Kto tu u was bywał przez ten czas?
— Przyjechał raz towarzysz Łoś, był jakisi Skwarek, a teraz jest na dwa powiaty nowy, Tomasz.
— Nie słyszałem. Jaki on jest?
— Juz stary. Siwy. Głos ma na wiecu, jak ta trąba. Gada, jak lepiej nie trzeba, tylko za dużo ludziom wymyśla i wypomina. To musi nie jest jenteligent.
— To stary robociarz, zasłużony w partji...
— To to jest — ale sklął nas wszystkich za ten strajk, co go nie było, choć my nie byli winni. Powiada, że chłop, jak zechce, to i bez bibuły wszystko spotrafi. A po drugie — naszych on nie lubi. Przychodził i też się rozporządza. Ale mu powiedziałem, ze do tych spraw jemu nic, bo my wiemy kogo słuchać. Zapowiadał, że jak choć jeden monopol będzie ruszony, to on nas ogłosi za bandytów. A ja na to: jak mnie każą, to ja i was, towarzyszu, ruszę...