— To było jut niepotrzebne.
— Ja widzę, że taki, jak on, jest całkiem niepotrzebny.
— A nasze chłopy co robią?
— Oni nam się i tyle. Kazali czekać, to czekamy...
— Tylu was jest, co i było za mnie?
— Jest nowych drugie tyle, a insi są na widoku.
— Jacy? Wszyscy za nich poręczycie?
— Jeden w drugiego, co tylko jest porządniejszego. Znamy ich od maleńkości. Prócz dwu, wszystko wysłużone sołdaty.
— I oni wam się bardzo bez roboty?..
— Każdy przepytuje, mało te nie co dzień kiedy będzie ten czas... Oni się galanto...
— Ej, towarzyszu, jeszcze trochę czas na tę wielką wojnę, jakoś się na to nie zbiera, ale nie bywa nic wielkiego, jak się od małego nie zacznie. Już nam tak sądzono, żebyśmy i na tej małej wojnie głowę dali. Gotowi są wasi?
— Każdy gotów.
— Tak się mówi, gotów. Ale jak mu się powie — jutro pójdziesz i to a to zrobisz, a pojutrze przyjdą do ciebie i na stryk. Albo złapią przy robocie. Niejeden powie w takiej okazji: nie chcę. Różne są gotowości...
— Zgrzeszyłbym, jakbym obiecował, że się żaden śmierci nie boi, albo choćby ja. Po mojemu grzych się tak całkiem śmierci nie bać. Ale jest boje nie i bojenie. Z naszych żaden się nie cofnie, jak każą pójść.
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/142
Ta strona została przepisana.