— A na przepadłe? Jak to będzie zawczasu zapowiedziane, bez żadnego utajenia? Prosto na śmierć?
— Jak partja rozkaże. My po to, żeby słuchać, a niech partja uczciwie myśli. Każdy pójdzie spokojny, jak będzie wiedział, że tak potrzeba. I to jeszcze: nasi wolą, żeby ich nie namawiać, nie tłumaczyć, na rozum nie zostawiać — iść albo nie iść z dobrawoli, czy tam na ochotnika, jak to się robiło. Najlepiej nasz chłop idzie na rozkazanie. To znaczy, że musi wierzyć w tę partię, jak w Pana Boga... Taka wiara to grunt.
— Wiara wiarą, a rozumieć trzeba przędęwszystkim...
— Naród jest ciemny, mało tam u nas rozumienia na politykę. Trudno piszą po naszych gazetkach, a tu ledwie, ledwie który czyta się nie jąkający.
Chłop wyskoczył z wózka i zabrał z dworskiego pola, którego brzegiem jechali, jedną, drugą i trzecią kuczkę schnącej koniczyny, zwalił na wózek i mościł siedzenie.
— Teraz będzie dobrze i wam i tej delikatnej torbeczce. Wdusi się ją we środek, nic nie będzie widać.
— Jakże ona na kradzionym wysiedzi?
— Niech się i pan hrabia do tej rzeczy przyczyni. Nie kradzione, bo dla partji.
— A wasze konie to zjedzą.
— One też teraz partyjne. Wieziem broń i municję, Dużoście tego przywieżli?
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/143
Ta strona została przepisana.