Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/145

Ta strona została przepisana.

kazali, tak robię i na nic nie pozwalam, ale jak wy chcecie i partja tego chce, żeby tu było cicho, to każcie im zaraz dzisiaj broń mnie oddać, bo mnie samego nie posłuchają. Bez tego pójdą samowolnie. Tak jest.
Marka nie bardzo zajmowało to gadanie, bo wiedział z góry, że wszędzie po wsiach usłyszy te same skargi. Wiedział, że będzie musiał ludzi przekonywać, uspokajać i karcić za różne wykroczenia, które bez wątpienia się wydadzą na miejscu. Odkładał to swojego czasu, na jutro, kiedy zbierze wszystkich. Chłop gadał z przestankami, ale nie przestawał wyrzekać i w chytro-prosty sposób agitował Marka w kierunku swoich chęci.
— Bodaj dla tego samego, żeby spokojnie wysiedziały, trzaby trochę popuścić. Niechby ta byle co... Strażników postraszyć i te rewolwery im poodbierać, naczelnikowi dać „odpusk“, bo ladaco, monopol jeden, drugi podebrać, a już jabym przypilnował, żeby co do grosza do partji doszło. Pocichuby się zrobiło, a kadża taka rzecz, to dla naszego chłopa ulga i dla partji pożytek...
Droga weszła w głębokie jary, poobrastane berberysem, tarniną. Skała wapienna wyłaziła z oberwanych spadzistości, a wielkie osty, rumianki i dzikie zielsko porastało bujnie. Zewsząd sączyły się czyste, drobne źródełka i wsiąkały w ziemię. W takich miejscach stały, jak klomby w ogrodzie, wielkie kępy końskiego szczawiu, podbiału i tataraku, o grubych, widlastych du-