mię u stóp krzyża. O coś pytał, na coś czekał. Czy pomieniałby się na czasy i na śmierć z temi dawno zmarłemi?.. Czy pozazdrościł im grobu, czy pomyślał o swoim?.. Czy mu stanęła do oczu marność wszelkiej rzeczy ludzkiej?.. Za gardło chwyciło wzruszenie szczere, gdzie nie było ani myśli ani celu. Zamilkł, usunął się na bok wszystko rozważający umysł. Do tej ziemi przypadła dusza w całkowitym swoim obnażeniu i uczciła stary grób.
Nikt tu nigdy nie zachodził. Może od tego czasu, kiedy miłosierna ręka zasadziła ten krzyż i cztery młode dębczaki, wykopane późną jesienią z poblizkiego gąszczu. Wyrosły drzewa potężnie, mocno, choć szły w stronę pokręcone konary i słały się nizko nad ziemią. Stykały się gałęzie z dzikim gąszczem jałowca i tarniny. Obrosło wszystko wokoło trawami i zielskiem. Świegotały gdzieś skowronki, brzęczały gdzieś pszczoły, a w mrocznej krypcie panowała cisza kościelna i powaga. Chłód, wilgoć biły od grobowca i woń starych liści, które spadały tu co jesień na zaduszki i gromadziły się z roku na rok. Niczyja ręka nie składała tu wieńców, nie wsiąkały w tę ziemię niczyje łzy...
Została resztka dawnej pamięci pomarłych Judzi. Stała w półmroku ta reszta krzyża, jak posąg wieczystej, nienaprawionej krzywdy. Zagrzebała się krwawa krzywda w dalekim kraju, w dzikiej pustce. Uciekła od człowieka, zapamiętała się i już niczego nie chce, prócz samotnego na wieki wieczne spokoju. Śpi krzywda snem wiekuistym i prosi
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/151
Ta strona została przepisana.