Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/156

Ta strona została przepisana.

— Towarzyszu starszy i wy towarzysze! Będę mówił wedle przyjęcia do kompanii nowych. Jest tu nas dwudziestu ośmiu starych, a tu niedaleko pod lasem czeka jeszcze trzynastu, co chcą do nas. Trza powiedzieć przy wszystkich, co który o nich wie. Wybrani oni i przebrani, przesiani jak to ziarno we młynku, samo celne, bo pośladu nam nie trza. Ale zawsze trza jeszcze raz przegłosować każdego i co tam kto ma powiedzieć, niech powie...
Po jakiejś godzinie Orawiec uroczyście wprowadził na polankę gromadkę chłopów.
Podchodzili ciekawie, wyciągając głowy i świecąc oczami, jakby się spodziewali, że zobaczą jaką rzecz nadzwyczajną. Były to tęgie chłopy, młode, ale nie młodziaki, który w kurtce, w czerwonym kubraku, lub w kamizeli z wypuszczoną koszulą. Ale wszyscy byli w butach i w czystych koszulach i umyci, jak na niedzielę.
Bojowcy już byli uszykowani w dwa szeregi. Na skraju stał towarzysz ze sztandarem, a koło niego Marek. Wszyscy, prócz niego, mieli broń wydobytą. Nowi przystanęli i na rozkaz Orawca odsłonili głowy przed sztandarem. Marek wystąpił na środek polanki, spojrzał bystro po tych nowych i zaczął gadać:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ważna to chwila w waszym życiu to, co teraz czynicie. Bo od tej chwili każdy z was jest w powinności najświętszej, na służbie godnej a ciężkiej u całego ludu polskiego. Służyć będziecie samym