Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/160

Ta strona została przepisana.

I jeszcze zabrał głos Marek wedle tej broni.
— Broń szanować, utrzymywać czysto, a dobrze i bezpiecznie chować, bo kupiona ze składek ludzi biednych, co sobie od gęby odejmują na tę broń. Albo za zdobyczne rządowe pieniądze, na co niejedno życie ludzkie poszło. Broń szanować — to znaczy używać jej tylko przeciwko wrogowi, a kto we swojej sprawie użytek z niej zrobi, na jakie zabójstwo,dla zemsty, czy dla czego innego, ten tę broń rewolucyjną zhańbi i na takiego jest u nas kara...
Orawiec szturchnął w bok kułakiem jednego z nowych i urągał szeptem:
— Kiełza, zważajcie, co starszy towarzysz mówią! Obejrzysz se potym maszynę. Ogląda, zapatrzony jak to dziecko w cacko na jarmarku...
Wracali potym kupą przez wązką drogę leśną. Szedł Marek pośrodku chłopów, gwarząc z każdym potrochu, to o tym, to o owym. Dobrze mu było. Śmiały się chłopom oczy i wesoły gwar stał nad gromadą i to z duszy idące i wierzące dobre spodziewanie.
Szły wraz z niemi widma i mary, czaił się, przebiegając od drzewa do drzewa, strach. Tam gdzieś za niemi cicho włóczyła po ziemi łańcuchem nie niewola-katorga... Ale szła przodem nadzieja-zwodnica, piękna, jak ten letni dzień. W nią jeno były zapatrzone te dusze ludzkie...




Czas się dłuży, czas się skraca. Przeróżności wyrabiają się z tym czasem i z tym człowiekiem. Zmiarkować się wedle tego trudno, aż w jakiejś