Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/164

Ta strona została przepisana.

chce? pyta się pocichu tuż siedzącego Talarka. — Kto? Ano patrzcie, ten sołdat na ścianie. Ale na ścianie jut jest namalowana wieś kościelna Sierbienice: staw, chałupy, gęsi nad stawem i drzewa po sadach, a na niebie obłoki. Na samym przodku słoi z motyką w rękach Orawiec, naczelnik sierbienieklej bojówki, idzie musi do kartofli.
Albo to Orawiec, albo też jego portret malowany. Dziwy! Portret się rusza. Przyłożył Orawiec dłoń do czoła, jakby od blasku i patrzy na zagrodę, gdzie siedzą jego chłopy. Popatrzył na dół popod siebie — na tych sędziów... Sięgnął za pazuchę, wyjął maszynę, wygibnął się za futrynę, zmierzył nizko pod siebie i strzyla, ino cicho, nie słychać nic.
Trafił w pierwszego tego, co właśnie gadał — oficera, stojącego z boku za swoim stolikiem, potym w tego grubego, co pośrodku za głównym stołem siedział, potym...
Obudził się Wojtek z tej wielkiej radości. Obudził się, posiedział i zmówił pacierz za duszę towarzysza, bo przy nim go ustrzelił na miejscu z karabinka kozak, co strzylał leżący za swoim zabitym koniem i dostępu do siebie nie dawał.
— Oj, spanie, spanie... Niech się to śni, co samo chce, byle nie myśleć, byle się nie trapić.
Było strapienie, bo żal było baby, dzieci, gospodarstwa. Było strapienie, bo wszystko to było za dziwne na ludzką głowę. Lżejby było z towarzyszami, jak to było siedzieli razem bez trzy