do Wiednia odpocząć i wydać taką książkę agitacyjną. Tam mamy swojego towarzysza pisarza i paru znajomych.
— I zabraliście te pieniądze?
— Cztery tysiące ośmset rubli.
— Ojojoj!
— Kupiec nas znał, bośmy już raz do niego chodzili, żeby oddał polubownie. Trza go było zabić, boby nas wydał.
— No, no. I cóż wyście z takiemi pieniędzmi robili?
Straszna ciekawość zdjęła Wojtka, jak do tej niezwykłej bajki, kiedy był jeszcze mały.
— A nie udało się tak zrobić, jakeśmy chcieli. Najpierw wpadł jeden ze swoją częścią. Pobili go, zamknęli, a pieniądze zabrał naczelnik straży ziemskiej. Podjął się żydek jeden za pięćdziesiąt rubli zanieść list do naczelnika. Napisałem, żeby więźnia uwolnił, zaco pięćset rubli ma prawo zatrzymać, a resztę niech oddaje, bo inaczej śmierć. Zgodził się, wypuścił i już mieliśmy iść dalej znowu we trzech, kiedy powiada ten wypuszczony, że dostał tylko dwieście rubli wszystkiego, choć mu się należało przeszło tysiąc. Zabiliśmy naczelnika, ale pieniądze przepadły. Postrzeliliśmy jeszcze dwu strażników, bo nam nie dali odejść spokojnie. Idziemy raz, jest takie miasteczko małe, żydowskie — jeszcze się dymiło, bo całkiem było spalone. Bieda, nędza, płacz, pod gołym niebem wszystko siedzi. Rozdaliśmy te pieniądze, zostało się nam koło stu rubli,
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/170
Ta strona została przepisana.