Wojtek nic nie rozumiał.
— To wy tak z miłosierdzia? Czy za pokutę? A pomyślał sobie: wszystko szczeniak łże.
— O co wam idzie? Za jaką pokutę? Ludzie byli w potrzebie, tośmy rozdali. Przy tym rozdzielaniu było krzyku, tłoku, jak to żydy. Zobaczyły, te rozdajemy pieniądze, to się mało nie potratowały na śmierć. A na ten czas jedzie na koniach dwu oficerów i dwie damy na spacer — oglądać pogorzelisko. Tam artylerja stała o wiorst dziesięć. My im spacerować nie przeszkadzali. Przystanęli i patrzą. Widzą wielkie pieniądze. Wszyscy trzymali w rękach papierki, a my rozdajemy.
— Co za jedni?
— Ludzie-odpowiadamy.
— Wy z partji? A skąd pieniądze? A paszporty? Ruki wwierch!
Czego głupi chcieli? Wyjma jeden rewolwer. Postrzeliśmy obu na śmierć. Damy z koni pospadały. Obławę potym robili na nas w całej okolicy. Siedzieliśmy w lesie przez tydzień i mało co z głodu nie zmarli.
— No — i co dalej? Ino, widzicie, nie łżyjcie, bo i poco?
— Ja nigdy nie kłamię, chyba jak trzeba, a tu przecie nie mam żadnej potrzeby.
— Dla samochwalstwa inszy łże, abo i sam nie wie poco...
— Ja nie taki. Zresztą o tym pisali po gazetach...
— I przez tych oficerów wy się wsypali?
— Dwu znaleźli u chłopa. Te damy ich zaraz
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/171
Ta strona została przepisana.