Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Gryziak położył się spać, a Wojtek na całą noc zasiadł do pisania. Trudno mu szło pisanie. Wolniusieńko ustawiał kulas przy kulasie i starał się, żeby było najkrócej, ale tyle rzeczy chciało się napisać. Myślał, przestawał pisać i znowu wracał.
Cieszył się, że baba dostanie od niego jeszcze jedno pożegnanie i trapił się, że jak to pismo ona będzie czytała, to jego już nie będzie na tym świecie. Pisał i myślał. Myślał i pisał.
Jut było dobrze po północku, kiedy nareszcie skończył. Obudził Gryziaka i dał mu papier, złożony w kilkoro w małą paczuszkę i raz przy razie omotany nitką.
— Gotowy gryps? Dawajcie zaraz, schowam, bo jutro mnie mogą zaraz rano zabrać.
Podniósł z podłogi but i zaczął coś koło niego majstrować, a Wojtek baczył pode drzwiami.
Opowiedział mu jeszcze raz Wojtek, jak ma jechać od stacji i jak trafić, żeby się nikogo nie pytać po drodze. Gadali długo po nocy. Darował mu jeszcze Wojtek koszulę i szalik na szyję i swój nowy kaszkiet, a sam wziął jego dziurawy kapelusz. Odstąpił mu dwie całe kiełbasy. Gryziak brał, co mu dawano, ale ani się cieszył, ani nie dziękował i pokładli się spać.
Jeszcze spali, kiedy wszedł dyżurny podoficer.
— Gryziak, sobirajsia so wsiemi wieszczami.
— A kiedy ja nie mam żadnych „wieszczów“ — odpowiedział rozespany chłopak, przeciągając się na łóżku.
— No, no, zdziraj stąd. pókiś cały! Jeszcze ty