szył, jak gdyby miał wykonać jakiś dawny zamiar, który był powziął w chwili aresztowania, a który spoczywał gdzieś w utajeniu i teraz, poczuwszy swoją możność, ożył nagle i zażądał wykonania.
Na Muranowskiej Gryzlak wszedł do jednego domu, pogadał ze stróżem, minął dwa wielkie podwórza i wszedł na maleńkie podwóreczko, ciemne, jak dno studni, skąd po ciemnych schodach wdrapał się na czwarte piętro.
— Kto tam?
— Ten, co gryzie.
— Gryź klamkę, bo nie otworzę!
— Otwórz lepiej, bo mnie znasz, te przede mną nie uciekniesz.
— Czego chcesz?
— Poco się pytasz, kiedy wiesz.
— Ile?
— Tyle, co mi się należy.
— Nie mam w domu nic.
— To otwórz drzwi, pogadamy.
— Ale ja mam broń nabitą i nie popuszczę jej z ręki!
— I ja te!... Ale głupi ty jesteś, przecież cię nie zabiję, zanim nie dostanę moich pieniędzy. To dla mnie nie interes.
— Prawda i to — tylko słuchaj, Gryziak, na słowo honoru: bez zdrady! Słowo honoru?
— Od kiedyż to sprawiłeś sobie honor?
— Głupi jesteś. Ty nic nie wiesz, że u mnie wszystko inaczej! Otwieram — tylko bez figlów! Tylko, Gryziak, bez psich żartów!
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/178
Ta strona została przepisana.