dobrze, dobrze! Dam ci już te pięćdziesiąt — dodał szybko, zobaczywszy spojrzenie Gryziaka. A więc zgoda! Opowiadaj.
— Dawaj — zaraz!
Czarny naliczył mu dziesięć sztuk złotych, które Gryziak schował do pustej portmonetki.
— A za miesiąc — reszta!
— Tak jest.
— Zły interes zrobiłeś na moim uwolnieniu. Pewnieś się spodziewał, że pójdę na stryk.
— Ubliżasz mi. Ani wiesz, że mnie zawdzięczasz życie.
— Co?
— Jednego mojego słowa było dość, żeby cię pogrążyć, a nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem, bo jestem uczciwy człowiek! Przez to ty żyjesz.
— Łżesz, jak zawsze. Pisnąłbyś słowo, to pogrążyłbyś mnie, ale i siebie jeszcze lepiej.
— Nie. Mojemu słowu uwierzyliby i nicby mi nie było. Ja teraz jestem na posadzie. Służę w ochranie i mam siedemdziesiąt pięć rubli pensji — prócz kosztów i gratyfikacji...
— Nieosobliwa karjera, jak dla takiego, co się odgrażał, że musi dojść do miliona.
— Poczekajże! Przed pół rokiem wstąpiłem do rewolucyjnej organizacji wojskowej. To jest sprawa, na której zrobię karjerę. Wyłapię im — nie licząc różnych inteligentów — oficerów, pułkowników, może generałów... Ja nie zwyczajny „filor“. Mój naczelnik mi obiecuje, że zajdę wysoko, ale ja to wiem i bez niego.
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/180
Ta strona została przepisana.