Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/182

Ta strona została przepisana.

— A jakeś się tam dostał? Wierzą ci? Nie boisz się? Niejednego już położyli partyjni.
— Człowieku! To mnie wprowadził ich główny działacz z Moskwy, wielka figura! Ja tam pewny aż do końca świata.
— Jakżeś zażył tę wielką figurę? Czym?
— On też służy w ochranie i, wyobraź sobie, już dziewięć lat. To jest człowiek! Tysiąc rubli na miesiąc, przejazdy, koszty, nagrody — a głównie uciecha co dnia i co godzina z tej ciężkiej głupoty ludzkiej.
— Tak, to zabawne. A nie masz stosunków wyrobionych w P.P.S.? Tu w Warszawie? Miałbym interes...
— Widzisz — to są delikatne sprawy. Ja tam kiedyś miałem znajomych i boję się, że mnie poznają. Popsuliby mi interesy, bo tam są wiadome moje różne sprawki. A co za interes?
— List mam od jednego bojowca, co go jutro powieszą.
— Daj, przeczytamy, to musi być zabawne, co taki rycerz pisze dla potomności.
— Et, chłop zwyczajny, poczciwy, głupi. Zresztą obiecałem mu, że nie będę czytał.
— A tak ci zależy, żeby ten list doszedł?
— Zależeć nie zależy, alem obiecał, a zawsze dotrzymuję. Jak komu przyobiecam, że go utłukę, to też zawsze dotrzymam.
— Co to masz w zawiniątku?
— Dwie kiełbasy. Dał mi ciepłą ręką chłopina boby jut nie nadążył sam zeżreć.