Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/183

Ta strona została przepisana.

— Pewnie wiejskie, z czosnkiem i z pieprzem, aż w brzuchu zawierci. Gryziątko, bądź dobre, daj jedną! Przepadam za wiejską suchą kiełbasą.
— Masz. Darowałbyś mi za to tę maszynę, niezwyczajny jestem chodzić z pustemi rękami...
— Nie mogę. Kazionna broń!
— To dawaj jeszcze dwadzieścia pięć rubli, bo muszę zaraz mieć broń. I do widzenia.
— Nie mam. Kup sobie z tamtych!
— No — no...
— Mam trochę fioły, ale ta znowu partyjna, przyjdą po nią i mogę się skompromitować.
— Dawaj!
— Dwadzieścia — więcej nie mogę. Za to dostaniesz u Kaptona dobrą sztukę i zapasowy magazyn i naboje.
— To stary Kapton jeszcze wciąż handluje bronią? I w tym samym miejscu?
— Tak. W tym samym domu. Franciszkańska.
— Do widzenia! Za miesiąc żeby flota była!
— No, żebyś aby ty się sławił. Pilnuj się, chłopcze, teraz już ciężko, nie te czasy.
— Mnie będzie zawsze lekko...
Gdy wychodził, zobaczył na schodach młodego, jasnowłosego człowieka, dźwigającego z trudem dwa kosze. Zaczekał, żeby się wyminąć. Nieznajomy patrzał na niego dobrym, otwartym spojrzeniem i uśmiechał się poczciwie.
— Miłosti prosim, Iwan Arkadjewicz — witał go Czarny. — Jak to dobrze, żeście zdążyli. Pewno-