Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/184

Ta strona została przepisana.

ście głodni z drogi, jak zawsze? Aj a mam właśnie fajną polską kiełbasę. „Wypjem i zakusim“. Do widzenia, drogi chłopcze — zwrócił się do Gryziaka po polsku, a gdy nowy gość wchodził jut we drzwi ze swemi koszykami, Czarny mrugnął na Gryziaka i po łobuzowsku zerknął za wchodzącym „towarzyszem“, jakby chciał powiedzieć: „masz go, głupiego“.
Gryziak zapuścił się w ulicę Franciszkańską i w jednej z kolosalnych kamienic, gdzieś głęboko w tajemniczych podwórzach, wyszukał swojego starego dostawcę. Wybrał sobie sztukę odpowiednią, założył magazyn i poszedł w stronę miasta. Gdy przechodził przez ogród Krasińskich, stanęło mu przed oczami dobroduszne spojrzenie „towarzysza“, dźwigającego kosze z bibułą po schodach. Uśmiechnął się i zawrócił.
Kiedy zastukał do drzwi przyjaciela, ten otworzył mu z gębą pełną kiełbasy, był zarumieniony i ożywiony, znać było, że jest jut po paru kieliszkach. Czarny zrobił minę zdziwioną i niezadowoloną. W tę zdziwioną minę Gryziak wypalił mu raz i drugi i spokojnie zeszedł ze schodów. Był zadowolony.
— Dobrze bije, ostrzelana sztuka — myślał, zakładając broń za spodnie na brzuchu i zapiął szczelnie kurtkę. Przeszedł przez podwórze, wyszedł na ulicę i utonął w tłumie.
Tu spostrzegł dopiero, że jest naprawdę na wolności. Owiało go tłumne życie ludzkie, zgiełk uliczny, łoskot dorożek i wozów odurzał go i na-