pawał szczęściem. Chciało mu się śpiewać, śmiać i dużo gadać.
Ale nie miał z kim.
I po raz pierwszy pożałował dopiero swoich towarzyszy. Dopiero teraz obejrzał się, że ich niema. Odurzyły go wrażenia ostatnich dni. Przedwczoraj o świcie wyprowadzili ich. Poszli z fantazją, wesoło i z papierosem w zębach na tę śmierć. Poszli i już ich nigdy nie zobaczy. Takich już nie będzie miał nigdy — takich dwu już się nie trafi...
Było ich trzech, ale stanowili jakby jednego człowieka. Każdy z nich miał w sobie coś bardzo potrzebnego kompanji. „Owca“ był siłacz i umiał gadać z chłopami i żydami, „Frajerek“ umiał grać rolę inteligenta i znał dobrze życie partyjne, on też potrafił nosić eleganckie ubranie i znaleźć się w burżujskim towarzystwie, jak równy. Był wyszczekany, przystojny i mógł mieć zupełnie przyzwoite utrzymanie z samych składek na cele rewolucyjne, na wybory, na samoobronę, na narodową demokrację, na Macierz, na budowę nowych kościołów. Wszystko robił swojego czasu, a jednak nie sfilistrzał i zawsze dążył do prawdy. Kiedy się zeszli we trzech przy jakiejś okazji, odrazu przyrośli do siebie, jakby na siebie przez całe życie czekali. Dobre było to ich wspólne pożycie, choć trwało niecały rok.
Lubił kiedyś Gryziak nadewszystko swoją samotność i to, że nikogo na świecie nie potrzebuje. Ale poznawszy raz, co to prawdziwa przyjaźń, już
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/185
Ta strona została przepisana.