Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/186

Ta strona została przepisana.

zawsze będzie tęsknił do swojego człowieka. To jest źle — mówił sobie — to nierozumnie. ale nie mógł opanować nagłej tęsknoty. To, co odczuwał, dziwiło go i męczyło, bo nigdy nic podobnego nie doświadczał.
Napadła go gwałtowna złość do wszystkich ludzi, a zwłaszcza do tych, przez których zginęli tamci dwaj. Zapragnął zemsty, ale w kogo bić? W tych sędziów wojennych, których nazwiska znał, których pamiętał twarze i bez trudu mógł wynależć? Równie dobrze mógł się mścić na tych sołdatach czy katach, co ich powiesili. Równie dobrze można było pojechać i podpalić, jeżeli się już odbudowało, to żydowskie miasteczko i pogrążyć żydów, przez których wszyscy wpadli...
Chodziło koło niego dużo żydów, przechadzały się patrole z policją, napotykali się oficerowie, urzędnicy w czapkach z gwiazdkami — ot, wybrać sobie coś z tego i dać folgę zemście za krzywdę towarzyszów! Ale równie dobrze miał rację strzelić przez okno do kupca w sklepie, do bogatego pana, rozpartego w powozie, do tej nędzarki, co sprzedaje ciastka na ulicy i która gotowa na wszystko, żeby tylko wyprzedać codzień swój towar, do tego głupiego furmana, który ćwiczy bez litości konia, obciążonego ponad siły...
Wszyscy byli winni, wszystko było winne zguby dwu dobrych towarzyszy. Albo wszyscy są winni, albo nikt nie jest winien — cały świat sztamę ze sobą trzyma przeciwko prawdzie. Opasały Gryziaka zewsząd: ludzka krzywda i piekielna złość świata.