Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/187

Ta strona została przepisana.

Wszystko, na co spojrzał, było mu nienawistne. Każdy obcy człowiek był gotów zgubić go w każdej chwili i z czystym sumieniem: czy ten policjant, czy ten przechodzący pan, czy ten robotnik-socjalista, któremu też zawadza w tych jego planach na urządzenie świata. Tylko policjant zabierze go do cyrkułu, a stamtąd wyprawi na sąd, obcy pan doniesie na niego i będzie się radował, że zbrodniarz będzie ukarany, a robotnik-socjalista strzeli mu po prostu w łeb, jak temu psu wściekłemu, z którym jest tylko kłopot w tej ich socjalistycznej rewolucji. Samo zło, wszędzie zło...
Stanęła mu w pamięci, jakby przed samemi oczami, jedna chwila z dawniejszego życia.

... Stał na olbrzymim moście, wiszącym wysoko nad odnogą morską i nad kolosalnym miastem. V jedną stronę szedł ocean, zamykający się gdzieś wysoką linją horyzontu — w drugą ciągnęły się bez granic domy, kominy fabryczne, dachy — jedną, nieprzerwaną jak morze, zwartą masą, z której to tu, to tam wyrastały aż pod niebo poczwarne kadłuby trzydziesto piętrowych kamienic.
Zbliżał się wieczór — ocean z zielonego stał się szary, a miasto zaczynało już tonąć w dymach i mgłach. Tu i owdzie zapalały się światła, znacząc niezmierzone odległości w tym zbiorowisku ludzkich siedzib. Pod nogami przepaść, a na samym dole snują się okręty z kolorowemi latarniami, krążą małe, zwinne parowczyki tkwią ciężko w wodzie kolosalne budowle pakiebotów trans-