Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/188

Ta strona została przepisana.

atlantyckich, które zwożą z całego świata nędzę ludzką do tej Ameryki, gdzie jest wolność, grunt za darmo i wielkie zarobki. Tłumy roją się na wybrzeżu portowym. Dymią lokomotywy i windy, zieją dymem i parą olbrzymie statki.
W jednej chwili zapaliły się w dole nieskończone sznury świateł elektrycznych na wybrzeżach, na tamach.
Zabłysły białem światłem oszklone hale, składy, biura... Nad czarnym miastem stała już ponura, ciemno-purpurowa łuna. Bieliły się martwym połyskiem niezliczone okna domów-wież i panowały w górze, patrząc bezczelnie i okrutnie na świat, spoczywający u ich stóp. Roje wielkich napisów z ognia, stojących na dachach, kolosalnemi literami obwieszczały światu panowanie pieniądza i obnażały bezwstydnie swoją przemoc i żądze zysku.
W ciszy i zgrozie stał przed nim okropny obraz świata. I pojął samotny, opuszczony chłopak swoje nieprawdopodobne koleje i wszystkie swoje niezliczone krzywdy. Ogarnął i wchłonął w siebie raz na zawsze utajony, prawdziwy sens świata. Jak gdyby ktoś roztworzył przed nim wielką księgę, gdzie wielkiemi literami, w prostych i dla każdego zrozumiałych słowach wypisana była zabójcza prawda życia i spraw ludzkich.
Nad tą rozwartą, żyjącą księgą stał głodny i sponiewierany chłopak, bez grosza w kieszeni, bez domu i jednej duszy znajomej wśród tych miljonów zajętych sobą ludzi. W ciszy i zgrozie