Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/190

Ta strona została przepisana.

wiedzieć, ale tak jakoś im zeszło. Zapalili papierosy, wsadzili czapki na bakier i poszli.
Niechnoby go kto teraz potrącił na ulicy, niechby mu kto powiedział co niemiłego... Niechnoby go spytał o paszport ten przechodzący patrol...
Z dziką żądzą czekał na jakąś zaczepkę, na byle powód. Ale wszystko zajęte było sobą. Spojrzał na niego raz i drugi strażnik i obejrzał się na żołnierzy, Spojrzał jeszcze raz, ale Gryziak odpowiedział mu takim spojrzeniem, że policjant odwrócił się do niego plecami i zaczął tarmosić jakąś żydówkę, która rozsiadła się na chodniku ze swoim kramem.
Niewiadomo poco wlazł w jakieś podwórze i przystanął. Wychudzony pies z oblazłą sierścią wspinał się do zamkniętego śmietnika i napróżno starał się podważyć pokrywę. Rozglądał się niespokojnie nabiegłemi krwią oczami i szturmował zawzięcie.
Każde cierpienie ludzkie byłoby mu teraz przyjemne, ale nie mógł znieść tej psiej nędzy. Ułamał kawałek kiełbasy, którą wciąż nosił pod pachą w papierze i rzucił psu. Potym rzucił po raz drugi, trzeci, aż do końca. Pies połykał, nie gryząc. Wreszcie chłopak wyrwał się ze swego zamyślenia i poszedł dalej. Nic mu się nie chciało, ale siłą woli zmuszał się do jakichś planów. Trzeba było coś robić.
Spostrzegł, że jest obdarty i że zwraca na siebie uwagę. Poszedł więc na Wałówkę i wybrał sobie przyzwoity używany garnitur, paltot, długie buty, na miejscu się przebrał, a stare swoje rzeczy