Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/191

Ta strona została przepisana.

sprzedał hurtem za dwa złote. Na Wałówce spostrzegł, że jego pies idzie za nim i czeka przed każdym sklepem, jak na swojego pana. To mu się niezmiernie spodobało i pogłaskał psa.
Przebrawszy się, poszedł przejść się po Warszawie. Nie miał jednak w głowie żadnych chęci, ani planów. Pies szedł zanim wciąż.

Gryziak czuł się zupełnie wykolejonym. Miał wrażenie, jak gdyby mu zabrakło powietrza do oddychania. Nie wiedział zupełnie, co ze sobą począć. Przystawał przed sklepami i szedł dalej, zbaczał w rozmaite ulice bez żadnego celu i wracał. Pies wlókł się za nim krok w krok. Tak błądzlli po mieście ze dwie godziny.
Wciąż była koło niego pustka. Nigdy nie doznawał nic podobnego. Gdzie się podziała zawzięła, nienasycona ochota do życia, która paliła się w nim zawsze i wszędzie i pchała do przygód, do niebezpieczeństwa? Urwała się namiętna ciekawość, która kazała mu mierzyć świat wzdłuż i wpoprzek, poznawać mnóstwo dziwnych ludzi, zaglądać w oblicze śmierci i na tysiąc sposobów próbować swojej tężyzny, Nie chciało mu się nic — dusiła go nuda. Kazał sobie myśleć: za trzy dni muszę wyjechać, trzeba się obejrzeć za pieniędzmi. Ale wiedział, że nie ruszy palcem. Myślał — muszę jechać, a nie chciało mu się zupełnie wyjeżdżać. — Poco jadę? — pytał. — A poco zostanę?
Ogarnęło go dziwnie jasne i świadome przeczucie jakiejś nieogarnionej nicości.