Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/193

Ta strona została przepisana.

Przystanął na rogu Bielańskiej i czekał: spodobał mu się jeden elegancki pan, który jechał dorożką na gumach ze wspaniałemi walizkami z żółtej skóry. Jechał z dworca rozparty wygodnie, z pysznym pudlem na kolanach. Gryziak zmierzył i strzelił — nie trafił. Poprawił jeszcze raz, ale elegancki pan, obejrzawszy się na huk wystrzału, zobaczył, że celują do niego i instyktownie przypadł głową do kolan.
Naokoło uczyniła się pustka. Ludzie wpadali do bram i uciekali na wszystkie strony.
Gryziak jut widział patrol — czterech żołnierzy, biegnących z policjantami. Wyszedł na środek ulicy i wziął się pod boki. — Ruki wwierch! — krzyknął pierwszy policjant, gruby, szpakowaty chłop mierząc w niego z rewolweru, i w tejże chwili padł twarzą do ziemi. Gryziak strzelił jeszcze raz — trafił w żołnierza, który upuścił karabin, ale ustał na nogach. Reszta żołnierzy, jak na komedę, przypadła na jedno kolano i zaczęła się strzelanina.
Oprócz „bandyty“ padł jeszcze na miejscu Lejzor Skała, dorożkarz, „ojciec siedmiorga dzieci, zamieszkały przy ulicy Nowolipie 63“, oraz została ciężko ranioną Felicja Ćwikiler, „kapitalistka z Jędrzejowa, która zaledwie przed półgodziną przybyła do Warszawy, którą odwiedzała po raz pierwszy w życiu i wyszła była z Hotelu Polskiego, gdzie się zatrzymała w celu obejrzenia miasta“. Tak zapisały ten wypadek pisma wieczorne.
O osobie Gryziaka dodano, te był to jeden z najbardziej niebezpiecznych bandytów, te („jak