że wszystko idzie, jak szło, że nic się nie zmieniło, że „fala wzbiera“, że niedalej jak jutro mogą zajść wypadki, które zrealizują i podsumują ostatecznie wszystko, co zostało dokonane przez siły rewolucyjne...
Codzień od paru lat chwiał się carat, codziennie od paru lat leciał z niego gruz na głowy szturmujących tłumów, ale runąć jakoś nie chciał. Tedy jaki taki wziął i odstąpił. Inny powiedział sobie: poczekam, popatrzę. Jeszcze inny plunął i zaklął: „oszukano mnie“! Inny powiedział sobie filozoficznie: „klapa“. Jedni mówili, że za dużo było strajków, inni, że jeszcze, niestety, za mało. Jedni mówili, że za mało było bomb i brauningów, inni, że, niestety, za dużo. Jedni wołali: „dość ofiar“, inni wzywali w tym samym czasie: „unurzajmy się we krwi“!
A na morze ludowe zeszła godzina odpływu. Próżne były wysiłki ludzi mocnych. Odchodziło morze od brzegu, poniechało zajadłej swojej pracy, wracało do dawnej granicy.
Kiedyś powróci — znowu o swojej godzinie, w nowym jakimś pokoleniu.
Tymczasem było coraz gorzej. Podupadły na siłach potężne partje — dziesiątkowane były masy przez potworne aresztowania, zabrakło bohaterów, bo wygarnęła ich śmierć. Dusili się ludzie z ciasnoty po wszystkich więzieniach — coraz przestronniej robiło się na robotniczych wiecach. Co tydzień odchodziły tysiączne etapy na katorgę, na Syberję, na dalekie zesłanie — a nie rodzili się na
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/195
Ta strona została przepisana.