poczekaniu gotowi bojownicy. Pleniła się jeno, jak robactwo na trupie, zdrada i odstępstwo. Wyginęła pierwsza linja, wyczerpywały się rezerwy... Ot i już. Codzień było gorzej.
I codzień było lepiej.
Wracał potrosze spokój i wszystko, co dawne, za czym jut wytęskniła się dusza. Odetchnął ten przemysłowiec, i ten kupiec, i ten majsterek. Uchyliły się po bankach ciężkie wrotnie skarbców ogniotrwałych. Pokazała się między ludźmi ostrożna gotówka i zaczął ją żreć całym pyskiem wyposzczony szwindelek. Ustalał się kredyt, zaczęło powracać do Warszawy „towarzystwo“ i ożył handel przedmiotami zbytku, który jest sprawdzianem kultury. Raz i drugi raz pokazał się na ulicy sam generał-gubernator. Zajaśniały znowu światłem od frontu ulic okna burdelów. Zapowiadał się nareszcie prawdziwy karnawał ku uciesze szwaczek i panien na wydaniu.
I, jak Noe po dniach potopu, wyjrzał z okienka publicysta z pod ciemnej gwiazdy i badał pogodę, czy już można „jechać na całego“? Czy jut można „po naszemu“?
O tej to godzinie dziejowej stary nędzarz, Symcha Habergryc, pracował w swojej norze. Pracował tak od małego dziecka i zegar dziejowy mógł sobie wygrywać najrozmaitsze kuranty, a on siedział zawsze w swojej norze i zawsze jednakowo pracował od świtu do nocy i zawsze jednakowo był spokojny. Była wojna — to była. Zaczęła się
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/196
Ta strona została przepisana.