Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/198

Ta strona została przepisana.

o tym. Był to nieznajomy, mizerny chłopczyna o gorączkowo błyszczących oczach. Papier wziął, zapłacił i poszedł. Po drodze oglądał go na wszystkie strony i jedynie, co zrozumiał, były to trzy litery P.P.S., które wówczas rozumieli jeszcze wszyscy. To mu dało cośkolwiek do myślenia i papierka nie porzucił.
Po niemałych staraniach wynalazł nareszcie człowieka, godnego zaufania i umiejącego czytać po polsku, Było to aż na Granicznej, na tyłach olbrzymiego składu hurtownego. Tam w ekspedycji, między pakami, w zgiełku pracy, zdalęka zobaczył swego kuzyna Ajzyka i cierpliwie czekał, aż dzienna praca będzie skończona. Ekspedytor latał z papierami, sprawdzał napisy na pakach, krzyczał na tragarzy i furmanów, wpadał do swojej oszklonej budki i pisał, wypadał i znowu krzyczał, nareszcie władowano ostatnie paki i chłopak zbliżył się i grzecznie pozdrowił kuzyna.
— Czego chcesz? Znowu po pieniądze? Nic nie dam. Już roztrwoniliście całe trzy ruble, które wam dałem przed dwoma miesiącami? Wynoś się!
— Mama się grzecznie kłania, ale ja nie przyszedłem po pieniądze. Jabym cię prosił, starszy bracie, żebyś mi przeczytał ten papier.
— Nie mam czasu na głupstwa! Dawaj!
Ajzyk czytał i dziwił się — wreszcie zbladł, spojrzał na chłopca dzikiemi oczami i, wyciągając papier na całą długość ramienia, a odwracając oczy w drugą stronę, wykrztusił, a raczej wyszeptał, jąkając się za każdem słowem.